Dzień był
słoneczny, mimo lekkich obłoków przemykających zwinnie po nieboskłonie i
rzucających nieraz cienie na ludzi snujących się leniwie po uliczkach
miasteczka. Bruk się nagrzewał i parzył stopy nierozsądnych dziewczyn, które
założyły sandałki na cieniutkich podeszwach. Powietrze niosło smakowite zapachy
wydobywające się z licznych kawiarenek i restauracji, zapewniając ich
właścicielom hordy wygłodniałych klientów.
Tak, piękne
przedpołudnie, które powinno nastrajać optymistycznie. Jednak Karina patrzyła
przez wielkie okno restauracyjki z rosnącym niepokojem. Dawno już tak się nie
czuła. Odkąd zaczęła pracować u swojej cioci jako kelnerka, pozyskała swoiste
poczucie wolności. Z miesięcznej pensji była w stanie utrzymywać się, a nawet
wynająć niewielkie mieszkanko. Przygarnęła też kotka ze schroniska, którego
nazwała Spiderman, gdyż wprost uwielbiał polować na pająki. Życie do tej pory
szare i smutne stopniowo nabierało jaśniejszych barw.
Problem w
tym, że od pewnego czasu narastał w niej lęk. Czuła się obserwowana.
Niewidzialne oczy śledziły każdy jej krok, była o tym przekonana. Powróciły
koszmary wieku dziecięcego, kiedy to po kolejnej awanturze z ciotką szła spać z
zaschniętymi śladami łez na policzkach. Ciotka Monika nie cierpiała Kariny,
chociaż właściwie trudno powiedzieć dlaczego. Zawsze starała się uprzykrzyć jej
życie. Zaganiała dziewczynkę do najcięższej i najbardziej nieprzyjemnej roboty,
żałowała pieniędzy na wszystko, więc nieszczęsna Karinka chodziła do szkoły w
przymałych ubraniach i zniszczonych butach. Dzieci w podstawówce i gimnazjum
śmiały się z niej, aż w końcu nauczyła się je ignorować. Została samotniczką i
było jej z tym dobrze.
Teraz miała
najlepszą przyjaciółkę Michalinę, na którą zawsze mogła liczyć. Dziewczyny co
piątek wieczorem spotykały się u jednej z nich i plotkowały w najlepsze,
oglądając przy tym kiepskie komedie romantyczne, popijając zieloną herbatę i
zajadając się słonymi paluszkami. Niby nic szczególnego, ale obie uwielbiały te
spotkania, które w końcu stały się ich małym rytuałem.
Tym ciągłym
niepokojem Karina nie podzieliła się nawet z Misią. Nie wiedziała dlaczego, ale
wolała zachować to dla siebie. Po co niepotrzebnie martwić przyjaciółkę?
– Och,
przepraszam... Nic ci się nie stało? – Młodziutka kelnerka niechcący potrąciła
dziewczynę, prawie wylewając na nią wrzątek niebezpiecznie pluskający w
filiżance.
– Nie, ale
mało brakowało – Karo zmarszczyła brwi. – Ale uważaj, następnym razem możesz
wylać to na klienta. Właściwie jak masz na imię?
– Ola – blondynka
zarumieniła się. – Jeszcze raz najmocniej cię przepraszam! – Odwróciła się na
pięcie i pospieszyła do stolika, przy którym ze zniecierpliwioną miną patrzył
na drogi zegarek jakiś młody biznesmen.
Karinie
najwyraźniej nie było dane powrócić do rozmyślań, bo nad szczękiem sztućców
rozległ się przenikliwy krzyk ciotki Moniki.
– Karino!
Gdzie ty do jasnej anielki się podziewasz?! Chodź tu natychmiast, ty
leniwa dziewczyno!
Z ciężkim
westchnieniem dziewczyna odepchnęła się lekko od lady, o którą się opierała i
skierowała kroki do wnętrza kuchni, którą przepełniały najrozmaitsze, zmieszane
ze sobą zapachy i nagrzane od pary powietrze.
– Tu jesteś!
Weź to – Monika wepchnęła jej w ręce cztery talerze wyładowane po brzegi
tłuczonymi ziemniakami, panierowanymi kotletami z kurczaka oraz świeżą sałatą z
wkrojonym ogórkiem i rzodkiewką, polaną olejem lnianym z przyprawami. Wszystko
to całkiem sporo ważyło, a do tego było nieporęczne, nic więc dziwnego, że
kelnerka zatoczyła się pod niespodziewanym ciężarem. Za jej plecami nagle
pojawiła się Ola, zmierzająca do zlewu z tacą pełną brudnych naczyń w rękach.
Tym razem
dziewczyny nie miały tyle szczęścia co poprzednio. Nastąpiło brzemienne w
skutki zderzenie. Talerze z jedzeniem i puste naczynia poleciały na podłogę z
okropnym hukiem. Skorupy walały się po całym pomieszczeniu, a resztki obiadu
ubrudziły nie tylko obie kelnerki, ale też właścicielkę restauracji, której
odjęło mowę. Prawdę mówiąc, wyglądała nieco komicznie, stojąc z otwartymi
ustami na środku kuchni z ziemniakami na twarzy i sałatą na nogawce jeansów.
Nic więc dziwnego, że nieco oszołomiona wypadkiem Karina zaczęła chichotać.
Wywołała tym prawdziwą burzę z piorunami.
– Czego się
szczerzysz, głupia szmato?! Co, pewnie zrobiłaś to specjalnie, prawda?! Jesteś
taka sama jak twoja cholerna matka! Do niczego się nie nadajesz. Do końca życia
będziesz pracować na zmywaku! A teraz idź stąd natychmiast! Nie chcę na ciebie
patrzeć!
Karina
zamarła. Ciotka nieraz była dla niej wredna, złośliwa, często ją karciła za
byle przewinienie, ale nigdy nie podniosła głosu. W takim stanie siostrzenica
jeszcze jej nie widziała. Czysta furia widoczna na twarzy Moniki przeraziła ją.
Odzyskując władzę w nogach, sztywno odwróciła się i opuściła restaurację,
otrzepując nogi z resztek ziemniaków i starając się nie zwracać uwagi na zaciekawione
spojrzenia klientów.
Wyszła na
chodnik. Dwie przecznice dalej znajdował się niewielki park. Kobieta uznała, że
jest to dobre miejsce na ochłonięcie. Usiadła na drewnianej ławeczce i
odchyliła głowę do tyłu, delektując się ciepłymi promieniami słońca na twarzy.
Kaczki w stawie po drugiej stronie alejki kwakały, pszczoły bzyczały, latając w
poszukiwaniu nektaru, muchy zawzięcie goniły się wokół koszy na śmieci, ptaki
wesoło świergotały... Po prostu życie jak z bajki.
Nagle
powróciło dobrze znane wrażenie, że jest obserwowana. Gwałtownie otworzyła
oczy. Rozejrzała się niespokojnie. Dwie ławki dalej siedziała drobna staruszka
z kotem na kolanach i robiła na drutach. Po drugiej stronie stawu zauważyła
tylko dwóch chłopców, którzy brodzili długimi kijami w wodzie i chlapali na
siebie nawzajem, młodą matkę z wózkiem, spacerującą niespiesznie alejką,
starszego pana w kapeluszu z szerokim rondem, czytającego gazetę i spieszącego
się gdzieś młodego biznesmena z restauracji. Nic podejrzanego. Nikt nie patrzył
nawet w jej stronę.
Może mam
paranoję? Powinnam pójść do psychiatry.
Nie mogąc
już dłużej wysiedzieć na ławce, Karina wstała i postanowiła wracać do
mieszkania. Spuściła długie brązowe włosy na twarz i jeszcze raz rozejrzała się
dyskretnie. Nic szczególnego nie zauważyła. Wzruszyła ramionami i przyspieszyła
kroku.