środa, 17 sierpnia 2016

Rozdział pierwszy



Dzień był słoneczny, mimo lekkich obłoków przemykających zwinnie po nieboskłonie i rzucających nieraz cienie na ludzi snujących się leniwie po uliczkach miasteczka. Bruk się nagrzewał i parzył stopy nierozsądnych dziewczyn, które założyły sandałki na cieniutkich podeszwach. Powietrze niosło smakowite zapachy wydobywające się z licznych kawiarenek i restauracji, zapewniając ich właścicielom hordy wygłodniałych klientów.
Tak, piękne przedpołudnie, które powinno nastrajać optymistycznie. Jednak Karina patrzyła przez wielkie okno restauracyjki z rosnącym niepokojem. Dawno już tak się nie czuła. Odkąd zaczęła pracować u swojej cioci jako kelnerka, pozyskała swoiste poczucie wolności. Z miesięcznej pensji była w stanie utrzymywać się, a nawet wynająć niewielkie mieszkanko. Przygarnęła też kotka ze schroniska, którego nazwała Spiderman, gdyż wprost uwielbiał polować na pająki. Życie do tej pory szare i smutne stopniowo nabierało jaśniejszych barw.
Problem w tym, że od pewnego czasu narastał w niej lęk. Czuła się obserwowana. Niewidzialne oczy śledziły każdy jej krok, była o tym przekonana. Powróciły koszmary wieku dziecięcego, kiedy to po kolejnej awanturze z ciotką szła spać z zaschniętymi śladami łez na policzkach. Ciotka Monika nie cierpiała Kariny, chociaż właściwie trudno powiedzieć dlaczego. Zawsze starała się uprzykrzyć jej życie. Zaganiała dziewczynkę do najcięższej i najbardziej nieprzyjemnej roboty, żałowała pieniędzy na wszystko, więc nieszczęsna Karinka chodziła do szkoły w przymałych ubraniach i zniszczonych butach. Dzieci w podstawówce i gimnazjum śmiały się z niej, aż w końcu nauczyła się je ignorować. Została samotniczką i było jej z tym dobrze.
Teraz miała najlepszą przyjaciółkę Michalinę, na którą zawsze mogła liczyć. Dziewczyny co piątek wieczorem spotykały się u jednej z nich i plotkowały w najlepsze, oglądając przy tym kiepskie komedie romantyczne, popijając zieloną herbatę i zajadając się słonymi paluszkami. Niby nic szczególnego, ale obie uwielbiały te spotkania, które w końcu stały się ich małym rytuałem.
Tym ciągłym niepokojem Karina nie podzieliła się nawet z Misią. Nie wiedziała dlaczego, ale wolała zachować to dla siebie. Po co niepotrzebnie martwić przyjaciółkę?
– Och, przepraszam... Nic ci się nie stało? – Młodziutka kelnerka niechcący potrąciła dziewczynę, prawie wylewając na nią wrzątek niebezpiecznie pluskający w filiżance.
– Nie, ale mało brakowało – Karo zmarszczyła brwi. – Ale uważaj, następnym razem możesz wylać to na klienta. Właściwie jak masz na imię?
– Ola – blondynka zarumieniła się. – Jeszcze raz najmocniej cię przepraszam! – Odwróciła się na pięcie i pospieszyła do stolika, przy którym ze zniecierpliwioną miną patrzył na drogi zegarek jakiś młody biznesmen.
Karinie najwyraźniej nie było dane powrócić do rozmyślań, bo nad szczękiem sztućców rozległ się przenikliwy krzyk ciotki Moniki.
– Karino! Gdzie ty do jasnej anielki się podziewasz?! Chodź  tu natychmiast, ty leniwa dziewczyno!
Z ciężkim westchnieniem dziewczyna odepchnęła się lekko od lady, o którą się opierała i skierowała kroki do wnętrza kuchni, którą przepełniały najrozmaitsze, zmieszane ze sobą zapachy i nagrzane od pary powietrze.
– Tu jesteś! Weź to – Monika wepchnęła jej w ręce cztery talerze wyładowane po brzegi tłuczonymi ziemniakami, panierowanymi kotletami z kurczaka oraz świeżą sałatą z wkrojonym ogórkiem i rzodkiewką, polaną olejem lnianym z przyprawami. Wszystko to całkiem sporo ważyło, a do tego było nieporęczne, nic więc dziwnego, że kelnerka zatoczyła się pod niespodziewanym ciężarem.  Za jej plecami nagle pojawiła się Ola, zmierzająca do zlewu z tacą pełną brudnych naczyń w rękach.
Tym razem dziewczyny nie miały tyle szczęścia co poprzednio. Nastąpiło brzemienne w skutki zderzenie. Talerze z jedzeniem i puste naczynia poleciały na podłogę z okropnym hukiem. Skorupy walały się po całym pomieszczeniu, a resztki obiadu ubrudziły nie tylko obie kelnerki, ale też właścicielkę restauracji, której odjęło mowę. Prawdę mówiąc, wyglądała nieco komicznie, stojąc z otwartymi ustami na środku kuchni z ziemniakami na twarzy i sałatą na nogawce jeansów. Nic więc dziwnego, że nieco oszołomiona wypadkiem Karina zaczęła chichotać. Wywołała tym prawdziwą burzę z piorunami.
– Czego się szczerzysz, głupia szmato?! Co, pewnie zrobiłaś to specjalnie, prawda?! Jesteś taka sama jak twoja cholerna matka! Do niczego się nie nadajesz. Do końca życia będziesz pracować na zmywaku! A teraz idź stąd natychmiast! Nie chcę na ciebie patrzeć!
Karina zamarła. Ciotka nieraz była dla niej wredna, złośliwa, często ją karciła za byle przewinienie, ale nigdy nie podniosła głosu. W takim stanie siostrzenica jeszcze jej nie widziała. Czysta furia widoczna na twarzy Moniki przeraziła ją. Odzyskując władzę w nogach, sztywno odwróciła się i opuściła restaurację, otrzepując nogi z resztek ziemniaków i starając się nie zwracać uwagi na zaciekawione spojrzenia klientów.
Wyszła na chodnik. Dwie przecznice dalej znajdował się niewielki park. Kobieta uznała, że jest to dobre miejsce na ochłonięcie. Usiadła na drewnianej ławeczce i odchyliła głowę do tyłu, delektując się ciepłymi promieniami słońca na twarzy. Kaczki w stawie po drugiej stronie alejki kwakały, pszczoły bzyczały, latając w poszukiwaniu nektaru, muchy zawzięcie goniły się wokół koszy na śmieci, ptaki wesoło świergotały... Po prostu życie jak z bajki.
Nagle powróciło dobrze znane wrażenie, że jest obserwowana. Gwałtownie otworzyła oczy. Rozejrzała się niespokojnie. Dwie ławki dalej siedziała drobna staruszka z kotem na kolanach i robiła na drutach. Po drugiej stronie stawu zauważyła tylko dwóch chłopców, którzy brodzili długimi kijami w wodzie i chlapali na siebie nawzajem, młodą matkę z wózkiem, spacerującą niespiesznie alejką, starszego pana w kapeluszu z szerokim rondem, czytającego gazetę i spieszącego się gdzieś młodego biznesmena z restauracji. Nic podejrzanego. Nikt nie patrzył nawet w jej stronę.
Może mam paranoję? Powinnam pójść do psychiatry.
Nie mogąc już dłużej wysiedzieć na ławce, Karina wstała i postanowiła wracać do mieszkania. Spuściła długie brązowe włosy na twarz i jeszcze raz rozejrzała się dyskretnie. Nic szczególnego nie zauważyła. Wzruszyła ramionami i przyspieszyła kroku.
Byle do domu.